Pod względem terminu wyjazd do Rijeki w ramach programu Erasmus ułożył mi się idealnie. Pobyt na tamtejszej uczelni zaplanowany miałam na drugi tydzień maja (od 6.05. do 10.05.), a ponieważ poprzedzał go długi weekend majowy, mogłam wyjechać w podróż znacznie wcześniej. I tak zrobiłam. Wyruszyłam 1 maja przez Węgry, gdzie zarezerwowałam dwie noce, by nacieszyć się rozkwitem wiosny nad Balatonem, odpocząć i zanurzyć się w smakach węgierskiej kuchni pachnącej wędzoną papryką i cebulą. Kolejny przystanek nie był już tak aromatyczny, ale bardzo pouczający i rozkosznie męczący.
Zagrzeb, bo o nim mowa, nie należy do najpiękniejszych miast, ma natomiast warte zobaczenia punkty, które ulokowane są zarówno w Dolnym Mieście (Dolnji Grad), jak i Górnym Mieście (Gornji Grad), takie jak Targ Dolac, gdzie można kupić lokalne produkty, Plac Jelačicia – miejsce spotkań i tętniący życiem punkt turystyczny, ulica Lilica, gdzie znajduje się największy pasaż handlowy, Kolejka Zagrebačka Uspinjača (jedna z najkrótszych w Europie, łącząca Dolne Miasto z Górnym), czy Wieża Lotrščak, z której każdego dnia w południe oddawany jest wystrzał armatni (nie polecam w tym czasie przebywać w jej pobliżu).
Do Rijeki dotarłam w sobotę wieczorem. Podróż do tego miasta sama w sobie była ucztą dla oczu. Góry wchodzące do morza, skaliste klify, urokliwe kamienne miasteczka, wielokilometrowe tunele – wszystko to razem sprawia, że Chorwację się pamięta i się za nią tęskni. Rijeka nie zachwyca. To portowe miasto nie jest ulubionym punktem destynacyjnym turystów, choć tych w mieście nie brakuje. Podróżowanie samochodem po Rijece to prawdziwy horror dla płaskolanderów. Codzienne powroty do apartamentu usytuowanego na szczycie wzgórza to nie lada test dla kierowcy – stanie w korku lub przed światłami na ulicy o stopniu nachylenia ok. 10% i ruszanie przy zaciągniętym hamulcu ręcznym z kierowcą-autochtonem „na ogonie”, to doświadczenie bliskie zawałowi serca. No cóż, każde doświadczenie jest wartością…
Uczelnia – PAR University of Applied Sciences – zupełnie niepokaźna z zewnątrz, przywitała mnie klasycznym wnętrzem, przyjemnym umeblowaniem i ….pustką. Zajęcia językowe prowadzone są tam w godzinach późno popołudniowych – tuż przed osiemnastą. Przywitała mnie pani z International Office oraz pan dziekan Marko Turk, który zaszczycił mnie dodatkowo dziesięciominutową rozmową, obdarzył upominkiem i zaprowadził do sali, w której oprócz kilku studentów nie było żadnego nauczyciela. Przyznaję, że z taką sytuację spotkałam się po raz pierwszy, a szkoda, bo jednym z celów takich wyjazdów jest nawiązywanie dłuższej współpracy. Pan dziekan był bardzo dumny z faktu, że dali mi tak dużo wolnego czasu na zwiedzanie „ich pięknego kraju”… Nie zaprzeczę – piękny jest naprawdę. Całą tę sytuację zrekompensowali mi studenci, którzy w przeciwieństwie do tych budapesztańskich, czy wileńskich, byli naprawdę komunikatywni, otwarci i weseli. Osiem godzin zajęć upłynęło w mgnieniu oka w cudownej atmosferze obopólnej nauki.
Czy warto było pojechać do Chorwacji w ramach programu Erasmus? Oczywiście! Z całą mocą zachęcam wszystkich Państwa do podróży, poznawania nowych kultur, nowych ludzi, nawiązywania znajomości i wartościowej współpracy. A podziwianie niezwykłych miejsc na naszej pięknej Matce Ziemi to tylko taki miły dodatek….
Przygotowała:
dr Beata Świerczewska